Wiesz,
chyba ja Ciebie kocham,
wiesz,
chyba ja zatracam się,
ale w głębi smucę się i szlocham,
wewnątrz myśli zdradzam Cię...
W
napięciu neuron za neuronem,
konam,
bo nie wierzę już,
patrzę
teraz w inną stronę,
nie mam
chęci, ani próśb.
Wszystko
to, co mi dałeś,
wszystko
to, co obiecywałeś,
już nie
jest takie ważne,
znikam
jak kamfora, gasnę…
Czy moja
wina? Tego nie wiem,
nie chcę
dawać, ani brać,
poukładać
muszę samą siebie,
by móc
dalej żyć i trwać.
Czasem
myślę więc dlaczego,
zaczynać
coś tak bez namysłu,
nie
pozostaje i tak nic z tego,
wieczny
mrok i martwica zmysłów.
Co się
stało z nami? Mów!
Niech to
życie nam odpowie,
wystarczy
bowiem kilka słów,
by
rozjaśnić zamęt w mojej głowie.
Szept
czyichś ust słyszę ciągle,
to było
dobre, a to złe,
składam
ręce i się modle,
spokoju
już zaznać chce.
Nie będę
już nic udawać,
więc
chodź i zabij mnie,
chciałbyś
tylko mnie zniewalać,
zrób to
teraz, pospiesz się…