/mojej matce Elżbiecie z okazji imienin, z wyrazami miłości, 18.06.2015
r./
wiem, że Twój
własny portret
o nazwie – przedświt
epilogu,
wydrążony
zostanie ścieżkami – starość,
niczym koryta
wyschniętych, wysłużonych rzek
na mapie
opatrzonej co raz to nową legendą –
…20, 30…50, 60…i
dalej
dalej?
ile? ile jeszcze?
któż odpowie?
któż zna topografię żywota…
Emmanuelu?
Emmanuelu, zaklinam Cię!
uchyl arkana
exitus letalis…
wiem, że będę
trwał do końca
jak cień – descendent
Twego pokolenia,
w poszanowaniu
Twej sędziwości,
owoc Twojego
świadomego wyboru –
niech się stanie cud życia,
ja, filiacja
Twa doskonała!
i nagle, bez
zapowiedzi…
wiem, że zatrwoży
mnie
błysk politury
dębowych desek,
mimika będzie
powstrzymywać mnie mimowolnie
od nałożenia
makijażu – łzy bólu,
w drodze, wśród
lamentującego korowodu –
na
nas też przyjdzie pora…
powtarzać będę
nieodrodne libretto – dlaczego?
rozbijające się o
klif mego frasunku…
i wierzyć usilnie,
że Ty,
zaklęta jedynie
jesteś w letargu –
oczekiwanie
z obliczem
idyllicznym –
ufam
cóż mi będzie po
anielskich orszakach,
po duszącej,
ciężkawej woni dymu
uświęconych
kadzideł,
rozpływającego się
w powietrzu
niczym alegoria
ludzkiego losu…
dyfuzja tajemnych
składników – życie, śmierć
smagać Cię będą
promienie słońca niewinne,
niejako
reflektory, krzyczące mocnymi strugami –
patrzcie!
główna wedeta dramatu!
nawet wtenczas
kiedy wścibski deszcz
także postanowi
przygodnie zanieść się płaczem,
usilnie pragnąc ukryć cudze krople
i jakoby ściszyć zawodzenie rozpaczy?
wiem, że będzie mi
odtąd brakować
Twych instrukcji
do obsługi życia –
zatrzymaj
się, przemyśl, ja radzę!
klucz przestanie
pasować do zamka?
z mechanizmem –
Ty
– metoda, ja – wykonawca,
czasem
zawadiaka, toporny uczeń…
wiem, że przerazi
mnie
brak Twej
powszedniej obecności,
która stanie się
jeno stertą
wyblakłych
fotografii, negatywów reminiscencji,
odbitych nieraz
gdzieś w natłoku myśli…
proces
przywodzenia –
uosobienie
twarzy stop.
włosów
stop. uśmiechu stop.
głosu
stop.
wciąż
pamiętam stop.
i czas,
wyrozumiały jegomość Chronos
zabliźni ranę,
drzazgę
bez ustanku wbitą
w kier w mych piersiach
na wieczność mej
doczesności,
ukoi zamyślenie
ponure, somatyczną zadumę
i łkanie, kwilenie
bezbronne –
wróć,
nie zostawiaj!
i tylko słyszę…
cyk, cyk, cyk…
wskazówki
bezlitosnego zegara
z tarczą
prozaicznej teraźniejszości,
z bezwzględnymi
ślepiami cyfr –
życie – sekundnik,
kiedy
odejdziesz? – mała wskazówka,
a
kiedy powrócisz? – duża wskazówka
cyk, cyk, cyk…
nieubłaganie
przemija!
cyk, cyk, cyk…
będę pamiętał!
cyk, cyk, cyk…
nie zatrzyma go
żadna dusza!
cyk, cyk, cyk…
będę czekał…
mamo